Zaczęło się jak zwykle: wolny dzień w pracy i ładna pogoda. Spotkaliśmy się z Arkiem
pod Smokiem o godz. 10.00. Ledwo się wyrobiłem, bo musiałem przekręcić pedały z mieszczucha do górala oraz zmienić dętkę w tylnym kole.
Dzień wcześniej zaplanowaliśmy, że trasa dzisiejszej wycieczki będzie prowadzić do Kalwarii Zebrzydowskiej. Ścieżką rowerową, wałami Wisły
dotarliśmy do toru kajakowego. Tu zdecydowaliśmy nie jechać do Kalwarii li-tylko do zamku w Rudnie, bowiem
przez cały czas mieliśmy "wmordęwind". Natomiast w celu uatrakcyjnienia wycieczki wybraliśmy trasę tak, żeby
przepłynąć sobie promem przez Wisłę.
Nie wjechaliśmy do centrum Skawiny, tylko ominęliśmy ją od północy. Spokojną asfaltową drogą dojechaliśmy do
Ochodzy, gdzie przy stawie znajduje się malownicza kapliczka wystawiona w "pierwszą rocznicę szczęśliwego przeżycia wojny
na cześć Najświętrzej Pannie. Mieszkańcy Gromady Ochodza A.D. 1946". Po drodze minęliśmy kilka równie malowniczych, przydrożnych kapliczek.
W miejscowości tej znajduje się również klasycystyczny dwór Strzeleckich z 1 poł. XIX w. W latach 80. XX w. został pieczołowicie odrestaurowany staraniem krakowskiego teatru "STU". Niestety można sobie na niego popatrzyć tylko zza ogrodzenia.
Za Pozowicami skończył nam się asfalt na drodze i zaczęła się droga wyłożona, ubitymi kamyczkami.
Miały taką średnicę i tak się ułożyły, że powodowały wibrację która przenosiła się po rowerze na wszystkie członki mojego ciała. To zdecydowanie
był najgorszy odcinek podczas dzisiejszej wycieczki. Prom w Czernichowie na szczęście czekał po "naszej" stronie. Nim zdążyliśmy
wysupłać po 1 PLN/rower za przewóz już byliśmy na drugiej stronie. Za Czernichowem zatrzymaliśmy się w sklepie spożywczym a następnie przez
Przeginię, Sankę dotarliśmy do Zalasu. Tu Arek stwierdził, że ma remont w domu i musi wracać do domu. Chwilę jeszcze jechaliśmy razem. W Lesie
Zwierzyniec obrał drogę na Krzeszowice, Kraków a ja skręciłem na zachód i czerwonym szlakiem rowerowym dotarłem do zamku Tenczyn w Rudnie. Wstyd
się przyznać ale podczas podejścia do zamku musiałem trzy razy odpocząć, taki miałem kryzys. Na zamku zrobiłem kilka standardowych
zdjęc i wyruszyłem w dalszą drogą.
W Krzeszowicach, znów przez płot, rzuciłem oko na Pałac Potockich i nie zatrzymując się przez oś. Żbik dotarłem do
Siedlca. Tu zaczyna się bardzo wymagający, miejscami mający 16% nachylenia, podjazd. Nie bez trudu podjechałem go i znalazłem się w cieniu
lasu. Po dojechaniu do Dębnik skręciłem na wschód i po fragmencie kostki wjechałem na żółty, pieszy szlak. Zjechałem nim na dno
Doliny Racławki. Jako, że umówiłem się z żoną postanowiłem nie pchać się dalej w podkrakowskie dolinki, tylko zacząć wracać do domu.
W Dubiu znów uzupełniłem zapasy energetyczne i dotarłem do Radwanowic. Na mapie miałem zaznaczony pomarańczowy szlak konny przechodzący
przez Radwanowice do Brzezinki. Polecam bardzo ten odcinek tego szlaku z racji jego walorów widokowych. No i w końcu zacząłem jechać z wiatrem ;-)
Aby dobić się na koniec wspiąłem się asfaltową szosą w Wąwozie Kochanowskim do Burowa. Następnie dotarłem do Balic i tak
wybrałem marszrutę, że wylądowałem na ślepiej drodze kończącej się przy autostradzie.
Ponieważ nie lubię się wracać musiałem podjeść 100 m skrajem autostrady i z niemałym trudem wdrapałem się
na wiadukt nad autostradą. I to już właściwie koniec wycieczki. Przez Szczyglice, Mydlniki, Bronowice dotarłem do Krakowa.
Trasa ciekawa z początku zupełnie po płaskim, po pożegnaniu się z Arkiem tak wybrałem trasę aby znalazły się na niej dwa ostre podjazdy.
Nie jest ze mną jeszcze tak źle, skoro udało mi się je podjechać.
|